W ukazującym się w Warszawie tygodniku ilustrowanym poświęconym nauce, literaturze, polityce i życiu bieżącemu, zatytułowanym „Czytelnia dla Wszystkich”, w numerze 33 z 1904 r., na stronie 523 czytamy:
Płońsk.
„Po wielkich nadziejach jakie pokładano w niezłym wyglądzie ozimin, rolnicy nasi stopniowo doszli do zupełnego rozczarowania, niektórzy wprost twierdzą, że rok bieżący będzie gorszy niż zeszły; narzekania te jednak uważane za usprawiedliwione tylko częściowo; wskutek mrozów i suszy siano dało pokos bardzo skąpy, jarzyny przyschły, a szczególniej też owsy, które rzadko gdzie wyglądają nieźle, oziminy jednak prawie wszędzie kłos mają pełny. Kartofle trzymają się nienajgorzej a i buraki, jakkolwiek niewyrosły, ale też i nie przepadły, więc mogą się jeszcze poprawić; koniczyny pierwsze prawie wszędzie były dobre. W ogóle, o ile wnioskować można z obecnego stanu zbóż, urodzaje w tym roku będą średnie, po kilku jednak latach klęski i średni urodzaj wydaje się już klęską.
Tak się bano trzy lata trwających letnich deszczów, że kiedy nastały tegoroczne susze – spodziewano się urodzajów nadzwyczajnych, tymczasem tej suszy mieliśmy już za wiele.
Trzy ostatnie lata tak się dały we znaki naszej okolicy, że zapanowała pomiędzy ludnością wiejską zupełna bieda, trudniej teraz, jak mówią, o kopiejkę, niż dawniej o rubla; ludzie dawniej zamożni stali się niewypłacalnemi; bieda ta ma jednak i swe dobre strony, zmusza bowiem ludzi do szukania ratunku; łączy ludzi w spółki, w celu zapewnienia sobie więcej stałego dobrobytu. Każe wreszcie ludziom więcej i usilniej korzystać z przysługujących im praw. Bieda zapewne i rozbudzona przez nią myśl skierowała też usiłowania naszego ludu do wyzyskania nadanych mu przez Monarchę praw. Po kilkudziesięciu latach istnienia samorządu gminnego tylko na papierze, zaczynają wreszcie członkowie gmin z niego korzystać. Niepodoba się taki kierunek myśli ludowej – zgodny najzupełniej z wolą Monarchy, przyzwyczajonym do bierności naszych kmieci, niektórym wójtom i pisarzom, którzy gwałtem chcieliby nadal uważać się nie za urzędników wybieranych i zależnych od gminy, lecz za jej panów. W niektórych gminach jak np. w Sochocinie i Gralewie, doszło do dosyć ostrych nieporozumień, do wzajemnych jawnych i tajnych oskarżeń przed władzami, a nawet do procesów; w innych znów, gdzie wójci i pisarze rozumniejsi, i jako tacy uznają konieczność rozwoju oddzielnych ludzi i życia całej gminy, – zmiany na lepsze odbywają się cicho i spokojnie ku obopólnemu zadowoleniu gminy i jej urzędników.
Najczęstszym powodem nieporozumień bywa, jak zwykle, chęć korzystania z gminy lub też chęć zasłużenia sobie dobrej marki, kosztem kieszeni uczestników gminnych zebrań. Pisaliśmy już kiedyś, że wskutek biedy ogólnej zaczęto z miejscowych towarzystw kredytowych wycofywać wkłady, co w zestawieniu z niewypłacalnością podupadłych rolników i rzemieślników zmusiło towarzystwa do ograniczenia wysokości wydawanych pożyczek. Obecnie przesilenie mija, wkłady do towarzystw zaczynają napływać, wszystko powoli wraca do zwykłego stanu.
Wskutek niezgadzania się zapatrywań ławników miejskich, pp. Ż., C. i K. ze zdaniem p. burmistrza, przedstawicieli miasta, rozporządzeniem gubernatorskim uwolniono, a na ich miejsce kazano wybrać nowych. Według obowiązującego prawa wyboru ławników dokonywa dziesięciu delegatów, z pośród zamożniejszych i zacniejszych mieszczan, powołanych do tego przez magistrat. Otóż w tegorocznych wyborach nowych ławników, niektórzy mieszczanie dopatrzyli się niezgodności z wymaganiami prawa, i podali wskutek tego na owe wybory skargę do gubernatora. Zarzucają mieszczanie podobno burmistrzowi, że samowolnie, a nie wspólnie z innemi członkami magistratu, wyznaczył wyborców, że pomiędzy niemi zbyt wielu było takich, którzy stale wykonywają roboty magistrackie, że wreszcie rezultat wyborów wskutek nieodpowiedniego a zbyt dowolnego i jednostronnego składu wyborców wypadł też zbyt jednostronnie i dowolnie. Na ławników wybrano p. Adamskiego i starozakonnego kupca Arendta. Co do osoby tego ostatniego było bodaj że najwięcej opozycji.
Ze spraw miejskich nadmienić wypada, że uznano za niewłaściwy projekt wybudowania dla najbiedniejszych, mieszczących się obecnie po wilgotnych i ciemnych lochach mieszkańców, domu z sum miejskich; nie zrobiono nic dla racjonalnego oczyszczenia, opasującego miasto rowu, odmówiono przyjęcia ofiarowanego przez p. M. na cmentarz parafjalny gruntu, usiłuje się wreszcie wbrew woli ogółu, a na życzenie jednostek przenieść świński i bydlęcy targ gdzieś daleko za miasto, jakkolwiek w tym celu proponują mieszczanie poprawienie tylko i nawiezienie ziemią placu miejskiego. Marny też mamy dozór nad bitym na mięso inwentarzem, który wskutek braku dozoru, bywa szlachtowany nie tylko w rzeźni, lecz i po wszystkich kątach i zaułkach; brak nam też dostatecznego oświetlenia, gdyż nieraz się zdarza, że połowa latarni nie bywa zapalana, widocznie przez oszczędność. Najbardziej jednak nam dokuczają złodzieje, których zna dokładnie cała policja, nigdy ich jednak na gorącym uczynku przyłapać nie jest w stanie, jakkolwiek poszkodowani nieraz wyraźnie wskazują tych, co ich okradli. W ostatnich czasach oprócz kradzieży w Płońsku, zrabowano p. G. z Trosk, p. Ż. z Galomina i p. Wodz. z Jarocina.
Płońszczanin.”